Warto czasem oderwać się od spraw wielkiego świata i spojrzeć uważniej na bliższe nam okolice. Tu również dzieją się ciekawe rzeczy, które na dodatek widać wyraźniej. Zwłaszcza, gdy w przypatrywaniu się pomaga nam dociekliwe oko kamery ekipy reporterskiej z lokalnego dziennika bądź kroniki. Serwisy informacyjne poświęcone wydarzeniom wyłącznie z własnego podwórka są równie ciekawe, co wielkobudżetowe, narodowe, publiczne i państwowe wydania wiadomości lub faktów. A może nawet ciekawsze, bo dziennikarz z danego miasta ma narzucony z góry obszar terytorialny, którym musi się zająć. Nie może ekscytować się globalnymi wydarzeniami, analizować polityki o zasięgu międzynarodowym, przyglądać się wyższym sferom. Nie. On musi skupić się na swojej małej ojczyźnie. To tu musi wykazać się pomysłowością i codziennie dopaść przynajmniej jeden temat, który zelektryzowałby zgromadzoną przed ekranem publiczność.
Ostatnio dziennikarze jednej ze śląskich redakcji postanowili bliżej przypatrzyć się strategii promocyjnej powiatu radomszczańskiego. To rzeczywiście ciekawy temat: zapewne nie raz i nie dwa mieszkańcy gmin wchodzących w skład powiatu dyskutowali między sobą do upadłego, jak się on promuje. Czy robi to skutecznie i osiąga założone cele? Czy aby na pewno wykorzystuje wszystkie dostępne kanały komunikacyjne? Czy starostwo efektywnie zarządza dostępnym budżetem promocyjnym?
Nie dziwi więc wybór telewizyjnej redakcji. Trzeba odpowiadać na społeczne zapotrzebowanie. Trzeba odpowiadać na pytania rozpalające ludzkie głowy.
Z kamerą odwiedzamy więc budynek starostwa powiatowego w Radomsku i od razu wędrujemy do komórki odpowiedzialnej za marketing i promocję. Bezceremonialnie zaglądamy w ekran monitora pracującej tam pani i podpatrujemy, czym się zajmujemy. Głos z offu podpowiada, że mediami społecznościowymi, a my spoglądamy, jak prezentuje się fan page starostwa. Za chwilę przepytujemy kierowniczkę komórki, która tłumaczy nam, co jeszcze robi się w marketingu. Otóż: rozdawaniem gadżetów. Magnesy na lodówkę, kubki i kalendarze wręczane są albo jako prezenty (to zapewne gościom spoza granic powiatu), albo jako nagrody (to zapewne dla uczniów biorących udział w religijnych, geograficznych bądź historycznych konkursach). To dobra forma: w ładny sposób można komuś podziękować, że dotarł do powiatu i zechciał zajrzeć do starostwa. Można też, wręczając młodemu człowiekowi kubek z logiem powiatu, wyrazić uznanie dla jego ponadprzeciętnej wiedzy.
Gdy pani kierowniczka zaczyna mówić o organizowanych wydarzeniach, zwanych branżowo eventami – od razu trafiamy na festyn, gdzie na drewnianych straganach sprzedawane jest lokalne rękodzieło, smażone podroby i tradycyjne mięsiwa. Zapewne gdzieś obok czai się też pajda chleba ze smalcem.
Mówiąc uczciwie, każdy polski powiat sto przed trudnym wyzwaniem, jeśli chodzi o marketing. Nie do końca wiadomo, do kogo miałby trafić przekaz reklamowy: czy do mieszkańców (którzy przecież nie mieszkają w powiecie, a w konkretnym mieście czy gminie), czy do turystów (którzy przecież nie jeżdżą na wypoczynek do powiatu), czy do inwestorów (których przecież nie da się przekonać kubkiem lub magnesem na lodówkę). Tym samym, niejasny jest cel powiatowego marketingu. Ale nawet zdefiniowanie celu nie przyniosłoby poprawy sytuacji. Bo największą zagadką jest: co miałby reklamować powiat? Jako że sam jest tworem złożonym z kilku gmin, to wszystkie zasoby kulturalne, lokalne cuda przyrody i zapierające dech w piersi krajobrazy są już promowane przez gminy. To one w naturalny sposób dysponują tym, co znajduje się na ich terenie. Nic nowego ekspert marketingu pracujący w starostwie powiatowym nie wymyśli. Nawet gdyby dosłownie dokopał się do nieodkrytego wcześniej szkieletu dinozaura, to splendor i tak przypadłby gminie, gdzie łopatą operował specjalista. To do tej gminy, a nie do starostwa, przyjeżdżaliby gromadnie miłośnicy archeologii.
Ekipa telewizyjna do takiego wniosku nie doszła. Wręcz odwrotnie: postanowiła drążyć temat strategii marketingowej, uruchamiając w tym celu miniśledztwo dziennikarskie. Operator kamery wymknął się chyłkiem na parking przy budynku starostwa, a dziennikarka konspiracyjnym szeptem wyjaśniała, że postanowili sprawdzić, czy służbowe samochody starostwa posiadają „oznakowaną powiatowymi emblematami ramkę przy tablicach rejestracyjnych”. Gdy żurnalistka zamilkła, operator przybliżył tablicę rejestracyjną i… ramki brak. Zapytywany o takie zaniedbania urzędnik wyższego szczebla (miał garnitur i krawat) przyznał się, że faktycznie, ramek nie zakupiono. Nieśmiało jednak sugerował, że przy szeregu innych marketingowych działań, taki gadżet niekoniecznie musi przesądzać o powodzeniu strategii promocji.
Dziennikarka była jednak nieubłagalna. W autorskim komentarzu bezlitośnie zapytała, czy jednak nie byłoby warto wydać kilkadziesiąt złotych na ramki.
Mieszkańcy powiatu znów będą mieli kontrowersyjny temat do dyskusji.